Biuro Odbudowy Stolicy dokonało niemal niemożliwego. Podniosło z ruin całe miasto
Na początku lutego 1945 r. powołano do życia Biuro Odbudowy Stolicy (BOS). Był to projekt na niespotykaną dotąd skalę – gromadził architektów, inżynierów, historyków sztuki, a nawet specjalistów od zieleni. Mieli oni odgruzować i nadać nowy kształt temu, co nazistowskie siły zrównały z ziemią. Wszak zniszczenie stolicy było literalnym wypełnieniem słów Adolfa Hitlera, który 6 lutego 1944 r. oznajmił, że „Warszawa musi zostać zburzona, gdy tylko nadarzy się ku temu sposobność”. W ruch poszły więc miotacze ognia, czołgi, moździerze, ładunki wybuchowe, amunicja czy bomby.
Profesor Wojciech Falkowski podaje, że „od początku II wojny światowej Warszawa została zniszczona w ponad 80 proc”, a kanadyjska historyczka Alexandra Richie w książce „Warszawa 1944. Tragiczne powstanie” wylicza, że były to m.in. „923 budynki o wartości historycznej, 25 kościołów i synagog, 14 bibliotek, 81 szkół podstawowych, 64 licea, Uniwersytet Warszawski, Politechnika Warszawska, niezliczone pomniki”, o „zwyczajnych”, prywatnych domach nawet nie wspominając. Członków BOS czekała zatem ciężka praca.
Nigdy wcześniej na świecie nikt jeszcze nie stanął takim wyzwaniem. Panowało przekonanie, że rekonstrukcji czy też odbudowie poddaje się tylko najważniejsze, najistotniejsze z punktu widzenia historii i kultury obiekty. W myśl tej idei np. Francja czy Belgia w wielu miejscach zamiast odtwarzania zabytkowych przestrzeni, wprowadzała modernizacje i zgoła nowoczesne, odmienne od historycznych elementy. W tej sytuacji postawa BOS-owców, jak ich zaczęto nazywać, była wręcz brawurowa. Architekt Jan Zachwatowicz tłumaczył to tym, że przyszłe pokolenia mają zapamiętać ze stolicy coś więcej niż „wspomnienie chwastów i jaszczurek grzejących się na słońcu wśród ruin niepotrzebnej przeszłości”. A równocześnie, twierdził, że zadaniem BOS ma być wydobycie „z zabytku największej możliwej jego wartości”. Przy okazji innej wypowiedzi Zachwatowicz niejako wypunktował, co ma być istotą pracy Biura: „zebrać wszystkie dostępne materiały i fragmenty, które pozwolą na przywrócenie mu (miastu – PAP) dawnej świetności”, „oczyścić, wydobyć i uwypuklić to co jest w nim istotnie cennego” i w końcu „zrobić wszystko, żeby zbliżyć się do dawnej formy i architektonicznej atmosfery wnętrza”.
Oczywiście Zachwatowicz nie działał w pojedynkę. Oprócz niego Biuro Odbudowy Stolicy współtworzyło aż 1,5 tys. osób. Wymienić należy architekta Romana Piotrowskiego, jako kierownika BOS, Józefa Sigalina, któremu zawdzięczamy odnalezienie posągu króla Zygmunta, strąconego w czasie Powstania Warszawskiego, Witolda Plapisa, późniejszego współtwórcę Kampinoskiego Parku Narodowego, czy Stanisława Jankowskiego, znanego lepiej pod pseudonimem „Agaton”; Jankowski podczas II w.ś. służył jako „cichociemny”. Biuro Odbudowy Stolicy tworzyły także kobiety, których według różnych danych mogło być ok. 30 proc. wszystkich zatrudnionych. Wśród nich nadrzędną rolę pełniły zwłaszcza dwie: Helena Kurkiewicz-Morsztynkiewiczowa, zawdzięczamy jej m.in. wygląd Pola Mokotowskiego oraz Helena Syrkus, nie tylko wybitna architektka, ale i tłumaczka literatury.
Z nieco innymi, ale równie nieocenionymi wyzwaniami mierzyły się fotografki, Maria Chrząszczowa i Zofia Chomętowska. Dzięki nim udokumentowano niemal każdy metr zgruzowanej Warszawy, a efekty ich prac pokazano 3 maja 1945 na wystawie „Warszawa oskarża”. Ekspozycja ta, jako fotograficzne świadectwo zbrodni, peregrynowała po Tokio, Paryżu, Moskwie, a nawet Berlinie.
Z samymi tylko wizjonerami Biuro Odbudowy Warszawy nie mogłoby jednak funkcjonować i varsavianistka, Urszula Zielińska-Meissner, uwypuklała pracę setek dziś zapomnianych „kreślarek, urzędniczek, maszynistek, kucharek, woźnych, dokumentalistek”. Także to, co dzisiaj wydaje się pustym, propagandowym sloganem, ukutym przez architekta Henryka Stępniewskiego, wtedy miało realny wymiar. W rzeczy samej „Cały naród budował (swoją) Stolicę”; wersji hasła jest kilka. Co więcej nie tylko budował, ale i finansował; było to niezwykle kosztochłonne przedsięwzięcie. W krajach Europy Zachodniej ogromne wsparcie płynęło z tzw. Planu Marshalla, jednak władze Polski Ludowej z polecenia Stalina odrzuciły tę pomoc.
Warszawę postawiono niejako własnym sumptem, ze Społecznego Funduszu Odbudowy Stolicy, który funkcjonował aż do 1965. Przy takim pospolitym ruszeniu i oddolnym finansowaniu, trzeba było wielu kompromisów, aby pogodzić nie tylko pomysły, ale i skrajnie odmienne koncepcje, nierzadko światopoglądy. W BOS ścierało się co najmniej kilka frakcji, jedną z nich stanowił obóz Zachwatowicza, który chciał „rekonstrukcji”, a zatem jak najwierniejszego odtworzenia stanu sprzed wojny. Inni, nazywani przez dr. Artura Bojarskiego, autora książek o Warszawie, modernistami, „byli jeszcze większymi wrogami ocalałej zabudowy historycznej niż socrealiści [i] chcieli budować Warszawę niemal od zera”. Spośród nich można wymienić Romana Piotrowskiego, Stanisława Albrechta czy Stanisława Brukalskiego. Natomiast wspomniani przez Bojarskiego „socjaliści”, to osoby z kręgu Kazimierza Marczewskiego, który – jak czytamy u Krzysztofa Mordyńskiego w „Snach o Warszawie” – jeszcze w czasie Powstania Warszawskiego opracowywał plany odbudowy i utworzenia nowej dzielnicy w obrębie Muranowa.
Okres twórczego fermentu członków Biura Odbudowy Stolicy trwał do roku 1951. W międzyczasie zmieniały się władze i nurty polityczne. W stosunkowo swobodnych latach tuż powojennych architekci i urbaniści mieli wolną rękę i mogli tworzyć to, czego w ich mniemaniu stolica potrzebowała: od odbudowy Starówki, Mostu Poniatowskiego, poprzez wyznaczenie Trasy WZ, kończąc na zaprojektowaniu nieoczywistego i dzisiaj budynku Centralnego Domu Towarowego, czyli „Smyka”. W 1949 roku za rozporządzeniem Włodzimierza Sokorskiego zadekretowano w polskiej kulturze i sztuce „socrealizm”. Nadchodziła nowa estetyka nowej ideologii, ale Biuro działało nieprzerwanie do 1951 roku, choć jego kompetencje były już stopniowo rozdzielane pomiędzy inne, nowo tworzone jednostki.
Z perspektywy 80 lat, które mijają od momentu utworzenia BOS, nazywanego niekiedy w żartach „Boże Odbuduj Stolicę”, nie brak i krytycznych głosów, oceniających jego działalność. To w Biurze Odbudowy Stolicy zadecydowano m.in. „o rozbiórce murów dziesiątków XIX-wiecznych kamienic”, piszą varsavianiści Jerzy Majewski i Tomasz Markiewicz. Ponadto skuwano niepasujące do aktualnej wizji ozdoby, jedne zabytki odbudowywano, inne, jak Pałac Saski, skreślano z listy ratowanych obiektów; Pałac Saski dopiero w trzeciej dekadzie XXI w. może zostać odbudowany. W BOS nigdy nie zdecydowano się też na przywrócenie całych arterii, choćby Nalewek, które upamiętnia jedynie szczątkowa ulica „Stare Nalewki”, dawniej – Bohaterów Getta. Były wicedyrektor Muzeum Warszawy, dr Jarosław Trybuś pisał, że „spór o odbudowę zrównanego z ziemią miasta i jej rezultat” to gorąca dyskusja, trwa już kilkadziesiąt lat, przechodzi z pokolenia na pokolenie, „architektura miesza się (tu) z polityką, urbanistyka z ideologią, a kapitał żywi się nostalgią”.
W pierwszym numerze oficjalnego czasopisma BOS, tygodnika „Skarpa Warszawska” z października 1945 roku, w redakcyjnym wstępniaku czytamy manifest Biura:
„Odbudowa! Dźwigać od nowa to, co legło w gruzach. W to, co zamarło tchnąć nowe życie. Zapalić światła, które pogasły”.
I jakkolwiek różne są dziś oceny działalności Biura Odbudowy Stolicy, to ostatni z postulatów niewątpliwie udało się wypełnić z nawiązką. Miasto ruin, także dzięki ludziom BOS, może być dziś miastem światła. Według danych Zarządu Dróg Miejskich, Warszawę każdego dnia oświetla prawie 125 tys. latarni. (PAP)
Marta Panas-Goworska
jkrz/ dki/
![](http://im.twoje-miasto.pl/theme/img/ico/pap.png)